FRAGMENTY ³KATEDRY² Jacek Dukaj Więc teraz Katedra. Olbrzymia, wspaniala. Wychodzisz ze śluzy biosfery i widzisz ją Katedrę przed/ ponad sobą: poszarpany cień na tle gwiazd. Trzeba światla, żeby docenić jej architekturę, a światla wlaśnie brak: Lévie już daleko, Madeleine jeszcze nie wystarczająco blisko. Teraz, w dlugim okresie kosmicznego interhelium, Katedra jest przede wszystkim Tajemnicą. Do glównego portalu od śluzy prowadzi po stoku krateru kręta trakcja, schodzi się wyrąbaną w zimnym kamieniu ścieżką, z linką asekuracyjną obligatoryjnie zaczepianą u pasa przez automat zewnętrznych wrót. Zazwyczaj zwycięża wtedy ciekawość i schodzący wlącza potężny reflektor próżniowego skafandra. Bialy palec reflektora może jednak dotykać tylko poszczególnych fragmentów budowli, przesuwać po nich po kolei jasnym naskórkiem po powierzchni Katedry: stąd dotąd, stąd dotąd. Schodząc, trudno utrzymać światlo nakierowane na jeden i ten sam punkt więc czlowiek przystaje, zagapia się, wodzi gorącym paluchem po skalnej kreacji; takie zejście od śluzy (dwieście metrów) może trwać i godzinę. Wiem, bo tyle wlaśnie trwalo w moim przypadku: ksiądz Mirton czekal przy grobie, powiedzial potem, że siŽ spodziewal, niektórzy siadają na stoku i zapadają w jakieś katatoniczne zauroczenie, dopiero alarmy skafandra ich budzą. Nie dziwota. To nie jest budynek, to rzeźba. Ale też i nie rzeźba. Ugerzo, zamawiając specżywokryst, wiedzial, że to, co tu wyhoduje, nie będzie slużyć zwyklym celom, że funkcjonalność Katedry nie ma znaczenia wobec jej symboliki. Ograniczenie bylo tylko jedno: grób Izmira i oltarz one mieƵcily się wewnątrz, objęte autonomiczną minibiosferą, dla nich musialo ocaleć miejsce, wolne dojście dla wiernych. Resztę pozostawiono wyobraźni designerów oraz ergodyczności zalożonych algorytmów wzrostu. Siew objąl zatem wnętrze okręgu dookola mogily, jakieś czterysta metrów kwadratowych. W prawie-nieważkości planetoidy żywokryst wystrzelil byl na blisko ćwierć kilometra wzwyż. Kiedy się patrzy od strony śluzy kraterowej biosfery, wygląda to tak: hiperboloidalny korpus z wywiniętymi w krzywe skrzydla, lukowatymi żebrami pośrodku; na flankach zaś asymetryczne wieże zakończone kamiennymi wykwitami strzępiastych liści, niczym zamrożone czarną próznią w chwili eksplozji węglowe szrapnele. Forma mówi o ucieczce duszy, która w okrutnym bólu wyrywa się z okowów materii ku gwiaździstej pustce. Gdy światlo zaczyna tu śledzić jakąs´ linię, krawędź, zalamanie, żebro kopuly szybko wyciska z mroku ostre szczególy, ociekające gęsto twardymi cieniami, i oko wpada w spiralę dociekliwości, tym szczególom nie ma końca, fraktalowe algorytmy żywokrystu przydaly tu wszelkim figurom pozorne ulamkowe wymiary, oko się gubi. Dookola wież pną się ku stopklatkom śmierci spirale Escherowych schodów, pod pewnym kątem wygląda to nawet na drogę, którą czlowiek faktycznie może przebyć, ale w rzeczywistości, gdy światlo ogarnie większy fragment Katedry, widać, że musialby to być raczej pająk niż czlowiek; i że nawet on donikąd by w końcu nie dotarl. Asymetria wież powoduje, iż caly ten ażur żywokrystu zdaje się chylić ku kraterowi, ku patrzącemu, i na jego prawą stronę; natomiast przewrotność algorytmów redukcyjnych odpowiedzialnych za ksztalt zewnętrznych powierzchni nawy glównej iż toczy Katedrę jakiś nowotwór kamienia, że mianowicie patrzący widzi wlaśnie ostatnią, przedśmiertną postać budowli, a zaraz za dzień, dwa zapadnie się ona w siebie, sklęśnie, przegnije, trzasną pod ciężarem udręczonego kamienia strzeliste żebra, zwieńczony krżyzem kręgoslup runie w cieniste przestrzenie organów wewnętrznych i spomiędzy szczęk wysuniętego portalu wytoczy się powolna lawina kruchej krwi Katedry. Forma mówi o udręce samotnego konania, slabości materii, która zatruwa zwątpieniem niewidzialnego ducha. A jeśli się zgasi reflektor i chwilę tak posiedzi na stoku, może też kawalek przejdzie w te i we w te pod asekuracyjną trakcją jeśli się to uczyni, glodna źrenica wylapie pojedyncze promienie światla bijące z wysokiej bryly cienia. Gwiazdy przeświatlają Katedrę na przestrzal. Nie posiada ona wszak ścian ani dachu, bo do niczego nie są jej jako budynkowi potrzebne to przecież nie jest budynek a przezroczysta pólsfera przykrywająca grób Izmira i oltarz sama spelnia wszystkie konieczne ich funkcje. Toteż w rzeczy samej nie mamy tu do czynienia z brylą ergonomiczną. Wnętrze konstrukcji nie jest puste i, chociaż tego już czlowiek nie zobaczy, wypelnia je takie samo misterium żywokrystnych przeksztalceń, jakie wyrzeźbilo części widoczne. Więc o określonej porze określone gwiazdy są w stanie poslaó śwe swiatlo przez Katedrę. Schodzący ku niej rejestruje co chwila blyski jasności z tej gigantycznej plamy mroku, prawie jak sygnaly rozpadu w komorze próżniowej: strzaly z nicości. Potem wchodzi w cień portalu, zamykają się dookola niego kurtyny zamarzniętych fal, gąszcz żelazowych krzaków, brodzi w wylewach jeziora bólu. Zakręt, światlo i stoi przed grobem. Q |